22 lut 2023

O TYM, JAK ŚW. WERONIKA GIULIANI STAŁA SIĘ MOJĄ PATRONKĄ NA WIELKI POST

Wielki Post jest czasem wyciszenia, refleksji, nawrócenia, przygotowania, by jeszcze świadomiej przeżywać największą tajemnicę naszej wiary - pamiątkę Męki i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. To także czas modlitwy, pokuty i jałmużny - często także poszukiwania takich przestrzeni w sobie, które wymagają pracy, duchowej odnowy. Z racji tego, że w moim życiu mocno doświadczam działania Świętych - czuję ich wstawiennictwo, obecność, z niektórymi z nich mam głębszą relację - to od kilku dni przed rozpoczęciem Wielkiego Postu zastanawiałam się czy wybierać sobie dodatkowego patrona na ten czas. Gdy o tym dłużej rozmyślałam, nikt szczególny nie przychodził mi do głowy. Raczej planowałam intensywniej poznawać św. s. Faustynę i służebnicę Bożą s. Leonię Marię Nastał. Ale to były moje plany. Proste, spokojne, bezpieczne - bo już przecież trochę je znam, mam o nich kilka książek, Dzienniki. Jest dobrze tak, jak jest - przecież nie można tak wiele na siebie brać, żeby nie skutkowało to "duchowym obżarstwem", przebodźcowaniem. Kilka dni temu, robiąc porządki w sklepikowej szafie, spojrzałam na naklejkę św. Weroniki, którą narysowałam rok temu. Gdzieś poczułam wewnętrznie, że to imię mnie poruszyło, że może właśnie to jest ten czas, by lepiej ją poznać. Wpisałam zatem w wyszukiwarkę hasło „św. Weronika”, ale przeglądając kilka wyników trafiłam na św. Weronikę Giuliani. Mniszkę, klaryskę kapucynkę, mistyczkę, stygmatyczkę - choć wtedy w mojej głowie wybrzmiewało tylko jedno zdanie: Nic o niej nie wiem. Ale ze Świętymi tak już jest, że może oni wiedzą już coś o nas - i dzięki ich obcowaniu - mamy możliwość do stanięcia w prawdzie o nas samych?

Zaczęłam zatem szukać w sieci jakichś informacji o św. Weronice Giuliani, zwłaszcza książek. Zwróciłam szczególnie uwagę na spisane przez nią Dzienniki, wydane u nas nakładem Wydawnictwa M. Pod jednym z Instagramowych wpisów na profilu wydawnictwa na temat tych publikacji, przeczytałam komentarz, że jest Dziennik życia wewnętrznego św. Weroniki to idealna publikacja na okres Wielkiego Postu. Potraktowałam to jako zaproszenie, które oczywiście z ekscytacją przyjęłam.

Kraków to piękne miasto. Bogate w wielu bliskich mi Świętych! Jak wiecie odwiedzam tu ukochaną św. Ritę, św. Tereskę od Dzieciątka Jezus i innych Świętych Karmelu. Jest tu Aniela Salawa, św. s. Faustyna, piękny obraz św. Filipa Neri - mogłabym tak wyliczać patronów, którzy mi towarzyszą. Sprawdziłam więc późnym wieczorem w sobotę czy w Krakowie mam jakieś ślady św. Weroniki Giuliani. Okazało się, że moje ukochane miasto ma zarówno Klasztor Braci Mniejszych Kapucynów przy ul. Loretańskiej, jak i Klasztor Mniszek Klarysek Kapucynek na Rżąckiej. W sercu poczułam pragnienie, by wybrać się do sióstr, gdzie jak wyczytałam znajdują się relikwie mojej patronki.

Niewiele się zastanawiając napisałam wiadomość na Instagramowym koncie sióstr Kapucynek czy jest u nich Msza Święta, w której mogą uczestniczyć osoby z zewnątrz, bo w sieci nie mogłam doszukać się takiej informacji. Zapytałam także czy na miejscu mogę kupić jakieś książki związane ze św. Weronikią Giuliani, bo będzie moją towarzyszką w okresie Wielkiego Postu i chciałabym ją bliżej poznać. W niedzielę z samego rana dostałam odpowiedź od s. Judyty, że oczywiście można uczestniczyć w Eucharystii każdego dnia o godzinie 7:00, a w niedziele o godz. 8:30. Po Mszy wystawiany jest Najświętszy Sakrament i spokojnie można wtedy podjechać, by spędzić czas z Jezusem. Biorąc pod uwagę okolicę, w której mieszkam i późną już godzinę, abym dotarła na Mszę, postanowiłam, że najpierw odwiedzę Kościół Kapucynów Zwiastowania NMP na Loretańskiej, a później komunikacją dostanę się na Rżącką (no nie powiem, odważny był to plan jak na deszczową niedzielę). Podczas Mszy Świętej u Kapucynów miałam możliwość spowiedzi przed Wielkim Postem, wysłuchania pięknego kazania - jakby do mnie kierowanego - o miłowaniu nieprzyjaciół. Siedząc w bocznej ławce zastanawiałam się, czy dobrze rozeznałam patronkę na ten szczególny okres liturgiczny. Długo nie musiałam czekać na potwierdzenie, bo gdy tylko się obróciłam w lewo, zobaczyłam obraz z moim ukochanym wizerunkiem Małej Tereski - z krzyżem i różami, lekko uśmiechniętej. Poczułam, że idę dobrą drogą.


Gdy rozglądałam się po kościele dotarło także do mnie, że przecież św. Ojciec Pio jest kapucynem, czego jakoś wcześniej nie zakodowałam, choć miałam styczność z książkami na jego temat. Jest to również ukochany święty mojej mamy, którego razem z tatą końcem września zeszłego roku odwiedzili w San Giovani Rotondo. Przywieźli mi z tej pielgrzymki jego przepiękną figurkę, różaniec i obrazek z relikwią.





Po Mszy Świętej pojechałam komunikacją miejską na Rżącką 15, gdzie znajduje się Klasztor Mniszek Klarysek Kapucynek w Krakowie. Całą drogę mocno padał deszcz. Dopiero obserwując trasę zdałam sobie sprawę, że to całkiem inna strona Krakowa, taka, której w ogóle nie znam. Wydawać by się mogło, że jestem już zupełnie za miastem, w jakiejś małej wiosce na uboczu. Wysiadłam na ostatnim możliwym przystanku i według aplikacji miałam jeszcze do przejścia ok. 400m. Przejeżdżające samochody nie zwracały uwagi na to, że idę chodnikiem - chyba wszystkie możliwe kałuże lądowały na moim płaszczu. Pomyślałam, że nie jest to najlepsza pogoda na takiej wyprawy, ale nie czułam wtedy większego zniechęcenia. Szłam przed siebie, widząc już niedaleko krzyż Klasztoru Mniszek Klarysek Kapucynek. Czułam ekscytację, bo wiedziałam, że przecież zaczyna się moja kolejna przygoda ze świętą patronką... 




Kaplica była otwarta więc od razu postanowiłam do niej zajrzeć choć na chwilkę, a później zadzwoniłam na furtę, tak, jak umówiłam się z s. Judytą, która przygotowała dla mnie kilka książek o św. Weronice Giuliani. Dostałam klucze do rozmównicy, gdzie miałam poczekać na siostrę, która po krókiej chwili - z radością i uśmiechem na ustach - serdecznie mnie powitała. Chwilę rozmawiałyśmy, okazało się, że kojarzy mnie z moich działań z sieci, co było dla mnie bardzo miłe. Już wtedy czułam, że Bóg znów daje mi znacznie więcej, bo oprócz książek, dołączyła także do mojej paczuszki różaniec, obrazki i piękną grafikę św. Weroniki, które pochodziły z Sanktuarium w Citta de Castello we Włoszech, gdzie spoczywa święta. Och, to było dla mnie niesamowite, że jeszcze kilka dni temu nie wiedziałam o jej istnieniu, a teraz jestem u sióstr Kapucynek i mam tyle pomocnych narzędzi, które pomogą mi przeżyć Wielki Post z moją duchową towarzyszką!




Wróciłam do kaplicy, w której mogłam spędzić na modlitwie tyle czasu, ile będę potrzebować. Wielką łaską była dla mnie ta cisza, jaka tam panowała. Jakbym miała mało wrażeń i dobroci, s. Judyta zostawiła dla mnie na ołtarzu relikwie św. Weroniki Giuliani, przy których mogłam się pomodlić. Czas spędzony w tym miejscu był dla mnie prawdziwie wielkim przeżyciem, ogromną łaską, darem, czymś na pewno nieprzypadkowym. Podobno ze św. Weroniką jest tak, że to ona wybiera sobie czcicieli. I zaczęłam zastanawiać się, co ważnego o sobie dowiem się za jej wstawiennictwem...


Była to dla mnie chwila, by adorować, poczytać Słowo, odmówić różaniec, zerknąć z radością na książki, które dostałam. Pisma, wydane nakładem Wydawnictwa Serafin, aż prosiły się, by rozpocząć lekturę! Chwila dla mnie - z Nim. I z nowopoznaną Świętą. Czułam, że przepełnia mnie ogromna wdzięczność. Pan nie zostawił mnie bez kolejnego potwierdzenia, że właśnie to była moja droga na tę niedzielę, bo czytając Psalm 77 dostałam Słowo:

„Boże, droga, którą wskazujesz jest święta”
(Ps 77,14)

Och, tak! I ze świętymi także! :)






Owoce Wielkiego Postu zawierzyłam św. Weronice Giuliani przy jej relikwiach. Przeglądając chwilę wcześniej jej publikacje, po przeczytaniu wyrywkowo kilku fragmentów pism, zaczęłam dostrzegać, dlaczego Pan zesłał mi tą świętą - choć o tym napiszę innym razem. 


Gdy już powoli chciałam opuszczać kaplicę, przepakowałam sobie wszystkie książki do plecaka, tak, aby nie zmokły mi w papierowej torbie w drodze powrotnej. Szczególnie także zależało mi na grafice, którą chciałam oprawić w ramkę i powiesić w moim kąciku w kuchni. Wtedy dopiero dostrzegłam, że w torbie mam jeszcze medalik św. Weroniki Giuliani z relikwią. Och, wdzięczność za kochaną s. Judytę, która podzieliła się ze mną takim dobrem!

"Oświadczam wam, że ile razy robiliście [coś] dla jednego z tych moich najmniejszych braci, dla mnie robiliście" 
(Mt 25,40)

Do domu wracałam szczęśliwa. Zupełnie z innym nastawieniem. Pełna pokoju, szczerej radości, ale także ekscytacji, bo przecież okres Wielkiego Postu był dopiero przede mną, a już tyle się wydarzyło...





Tym wpisem chciałam wam pokazać, jak warto w życiu odpowiadać na nasze poruszenia serca. Na te małe znaki, które dostajemy, by mogło wydarzyć się coś naprawdę dla nas dużego. Gdybym pewnie rano miała obraz jak moje pielgrzymowanie do Klasztoru Mniszek Klarysek Kapucynek będzie wyglądać - w deszczu, zimnie, niepogodzie - mogłabym zniechęcić się i nie przeżyć nic z tego dnia, co tak bardzo mnie umocniło. Ale czy Jezus idąc z trudem na Golgotę, dźwigając ciężki krzyż, myślał o tym, że deszcz byłby teraz dla Niego niekomfortowy?

Gdy czytam teraz o św. Weronice Giuliani dowiaduje się o niej wiele istotnych faktów, które są odpowiedzią dla mnie, dlaczego akurat pojawiła się w tym okresie. Miała ona pragnienie zjednoczenia się z Ukrzyżowanym Jezusem, a także na jej sercu odbity został krzyż, a w kolejnych latach pojawiły się także narzędzia męki pańskiej - korona cierniowa, gąbka, włócznie. Trudno uznać to za wszystko za "przypadek".

Kolejny raz widzimy także, że czasem cuda dzieją się bardzo blisko - w domu, w otoczeniu najbliższych - a często jednak trzeba z tego ciepłego gniazdka wyjść, zaangażować się, nie pozostać biernym. By znów coś, co może nas zmieniać, nie przeciekło nam między palcami.

I tego właśnie na ten czas Wielkiego Postu wam życzę. Uważności na poruszenia serca i odwagi, która popchnie was do tego, by za nimi pójść.

"Wyczekuj PANA, bądź dzielny!
Nabierz odwagi i wyczekuj Pana!"
(Ps 27,14)

0 komentarzy

Prześlij komentarz

Dziękuję za zostawienie komentarza na moim blogu.