16 gru 2025

Dlaczego pokochałam Jane Austen? Od lektury jej powieści do podróży jej śladami.

Bardzo, bardzo długo w swoim życiu nie sięgałam po klasykę literatury. Do dziś nie potrafię jednoznacznie powiedzieć, z czego to wynikało. Kiedy zaczęłam czytać więcej, zupełnie naturalnie wybierałam powieści współczesne - takie, które przewijały się w wydawniczych nowościach, stały na półkach księgarni i były na bieżąco polecane w mediach społecznościowych. Klasyka wydawała mi się odległa, trochę onieśmielająca, jakby należąca do innego świata. Pojawiała się nawet myśl, że to literatura zbyt ambitna, że będę się w niej "potykać", a przecież lubię czytać szybko - płynąć strona po stronie. Wszystko zmieniło się jednak w chwili, gdy obejrzałam najważniejsze filmowe adaptacje powieści Jane Austen: Dumę i uprzedzenie oraz Rozważną i romantyczną. Zachwyciło mnie dosłownie wszystko: dialogi, przenikliwe obserwacje, stroje, klimat angielskiej wsi i miłość, która przeplatała się w tych historiach w tak ujmujący sposób. Pomyślałam wtedy, że to chyba ten moment - że czas najwyższy sięgnąć po pióro pisarki uwielbianej na całym świecie. Co ciekawe, ten zachwyt nad jej twórczością przyszedł w czasie dla mnie bardzo trudnym - podczas bolesnej choroby nerek. Właśnie wtedy sama zaczęłam pisać. Dziś z ogromnym wzruszeniem mogę powiedzieć, że poznawałam wówczas nie tylko historie stworzone przez Jane Austen, ale w pewnym sensie także ją samą - w chwili, gdy szczególnie potrzebowałam ukojenia. To, że sama zaczęłam pisać, jest splotem wielu wydarzeń, ale jedno pozostaje pewne: Jane Austen była i jest moją towarzyszką. Od tamtej pory przestała być dla mnie "klasyką literatury angielskiej". Stała się kimś naprawdę bliskim. Kimś, kogo zapragnęłam odwiedzić na ścieżkach, po których sama chodziła.



Może na początku zaznaczę, że w tym wszystkim, co chcę napisać, jest coś nieco zaskakującego. Jako osoba kochająca sport, w szczególności piłkę nożną, potrafię z równą pasją kibicować mojej ukochanej FC Barcelonie - iść na mecz ubrana na sportowo, śpiewać przyśpiewki i przeżywać emocje stadionu. A jednocześnie to właśnie literatura Jane Austen karmi moją bardziej cichą, romantyczną, wewnętrzną stronę. Tę, która potrzebuje subtelności, ironicznego humoru, rozmów pełnych niedopowiedzeń, uważności i historii o wielkiej miłości. Powieści Austen dają mi poczucie harmonii i - co dla mnie niezwykle ważne - inspirację do własnego tworzenia.

Po obejrzeniu i przeczytaniu Dumy i uprzedzenia oraz Rozważnej i romantycznej poczułam w sobie niezwykłą radość i pragnienie, by wiedzieć więcej - czytać z innymi kobietami, rozmawiać o literaturze, dzielić się odkryciami na temat angielskiej pisarki. To właśnie wtedy narodził się pomysł na konto na Instagramie Towarzystwo Jane Austen. Inspiracją była też książka o tym samym tytule, opisująca grupę przyjaciół, którzy wspólnie odkrywali życie i twórczość Jane. Łączyła ich pasja, choć każdy był zupełnie inny - podobnie jak mnie pociągało to samo pragnienie dzielenia się literaturą. Życie jednak zweryfikowało moje plany. Jak już wspomniałam, sama zaczęłam pisać, a to wymagało ogromnego skupienia i wysiłku. Do tego dochodzą liczne codzienne obowiązki - jestem mamą dwójki dzieci - więc moje marzenia o klubie książki klasycznej muszą jeszcze poczekać. Na razie staram się wypełniać to miejsce postami związanymi z Jane Austen, mając nadzieję, że kiedyś Towarzystwo Jane Austen rozwinie się w pełni.

Jednak to, co dla mnie w tej przygodzie z Jane jest najbardziej ujmujące - a wręcz łączy mnie z samą pisarką - to fakt, że obie w wieku trzydziestu pięciu lat wydałyśmy swoją pierwszą powieść. I to właśnie od tego momentu zaczęła się moja własna historia, pełna fascynacji, pracy twórczej i inspiracji, które płyną z literatury Austen. Kiedy sobie to uświadomiłam, poczułam szczególną więź - jakby nasze drogi, choć oddzielone dwoma wiekami, w pewnym punkcie się spotkały. Jakby dojrzewanie do mówienia własnym głosem, podejmowania odważnych decyzji - miało swój właściwy czas, niezależny od epoki.



Im bardziej zanurzałam się w twórczości Jane, tym mocniej zaczęło mnie interesować całe jej życie. Aby poznać ją głębiej, sięgnęłam po biografię Jane Austen w domu autorstwa Lucy Worsley. Książka ta wiele mi uświadomiła - przede wszystkim to, jak ogromnym problemem był dla Jane dom. Pytania, które nieustannie ją trapiły, jak podkreśla autorka, dotyczyły tego, gdzie może mieszkać, gdzie znajdzie ciszę do pisania, bezpieczeństwo dla rękopisów, przestrzeń dla myśli. Jako niezamężna córka i ciotka była wciąż "u kogoś", w cudzych ramach. Własny dom wydawał się zawsze tuż poza zasięgiem. I wtedy zrozumiałam coś bardzo ważnego: powieści Jane Austen wcale nie są tylko o miłości i małżeństwie, jak najczęściej się je postrzega. W równym stopniu opowiadają o poszukiwaniu domu - o utracie stabilności, przenoszeniu się, zależności, tęsknocie za miejscem, w którym można być sobą. 

W Rozważnej i romantycznej śmierć ojca zmusza Elinor i Marianne do opuszczenia rodzinnego domu. W Dumie i uprzedzeniu przyszłość sióstr Bennet po śmierci ojca staje się niepewna. W Mansfield Park Fanny Price zostaje odesłana do zamożniejszych krewnych. W Perswazjach Anne Elliot opuszcza Kellynch Hall i tęskni za wiejskim życiem. Nawet bohaterki Emmy i Opactwa Northanger, pozornie bezpieczne, muszą dokonywać mądrych wyborów, by ich przyszłość stała się prawdziwym domem, a nie tylko adresem.

Ten temat jest mi bardzo bliski także w moim własnym pisaniu. Szczególnie w Progach twego domu - dom jest nie tylko miejscem, ale symbolem - przestrzenią bezpieczeństwa, której się szuka, czasem przez całe swoje życie. Gabrysia, wychowana w rozbitej rodzinie, poszukuje swojego miejsca na świecie, zaczyna zastanawiać się czy pensjonat, który prowadzi z jej mamą jest właściwie jej domem czy miejscem pracy? Czy kobieta, która wychowywała ją samotnie stworzyła jej ciepło domowego ogniska? Wiele takich i innych pytań powraca do Gabi jak bumerang...



Czytając Jane Austen w domu i wyobrażając sobie wszystkie miejsca, o których mowa w książce, w moim sercu zrodziło się pragnienie, aby kiedyś dotrzeć do nich osobiście. Od lat zerkałam na profil Jane Austen’s House w Chawton, wzdychałam, patrząc na domek, w którym mieszkała i w którym powstały jej powieści, chłonęłam atmosferę angielskiej wsi, marząc, że kiedyś sama poczuję jej klimat. Pierwsze spełnienie tego marzenia przyszło w sposób niezwykle wzruszający - gdy moja przyjaciółka Ewelina z Londynu zabrała moją pierwszą powieść do domu Jane, gdy wybrała się tam po świętach Bożego Narodzenia na wycieczkę. Gdy dotarły do mnie zdjęcia, że moja książka znalazła się na stoliku, przy którym pracowała Jane Austen, poczułam ogromną radość i wzruszenie - właściwie trudno opisać słowami, jak wyjątkowy był to moment.

Jeszcze piękniejsze jest to, że nasza przyjaźń z Eweliną zrodziła się w dużej mierze dzięki wspólnym pasjom. Poznałyśmy się przez Internet, a połączyła nas przede wszystkim: miłość do piór wiecznych, wyjątkowych notesów i pisania odręcznego, nasza wiara - obie jesteśmy czcicielkami Świętej Rity - oraz fascynacja twórczością Jane Austen. Gdy w naszych rozmowach zaczął pojawiać się temat angielskiej pisarki, jakoś przy okazji wspomniałam o Chawton - okazało się, że Ewelinka nie słyszała wcześniej o tym miejscu więc od razu zaczęła planować wyjazd. Właśnie wtedy zabrała ze sobą moją debiutancką powieść. 

Nasza miłość do Austen i pasja do literatury naturalnie przenika do codziennego życia naszych rodzin. Córki Eweliny pokochały domek w Chawton i twórczość Jane, podobnie moja Matylda, która chętnie słucha audiobooków dostosowanych do jej wieku, a które oddają klimat Austen. Nawet mój syn wie, kim była Jane. To, jak nasze dzieci uczestniczą w tej pasji, jest dla mnie naprawdę wzruszające - możemy wspólnie spędzać czas przy notatkach, pisaniu piórem, dzielić się tą radością i uczyć je miłości do literatury.

Nasze marzenie o spotkaniu na żywo mogło się spełnić w tym wyjątkowym roku - roku poświęconym Jane Austen z okazji 250. rocznicy jej urodzin. W czerwcu udało nam się z mężem polecieć do Londynu i wspólnie z Eweliną i jej córkami odwiedzić kilka miejsc związanych z pisarką - nie tylko w samym Londynie, ale także w wymarzonym: Chawton, Steventon i Winchester. W zasadzie, gdyby nie ona, bardzo trudno byłoby nam dotrzeć do tylu wspaniałych miejsc w tak krótkim czasie. Choć miejscowości te leżą stosunkowo blisko siebie, zwiedzanie ich komunikacją miejską byłoby niemal niemożliwe w jednym dniu.

CHAWTON




Chawton było dla mnie sercem tej podróży i miejscem, w którym wszystko nagle stało się bardzo realne. To właśnie w tym niewielkim, skromnym domku w hrabstwie Hampshire Jane Austen spędziła ostatnie osiem lat swojego życia - lata najważniejsze i najbardziej twórcze. To tutaj jej geniusz naprawdę rozkwitł: napisała, poprawiła i doprowadziła do publikacji wszystkie sześć powieści, które dziś czyta cały świat: Rozważną i romantyczną, Dumę i uprzedzenie, Mansfield Park, Emmę, Opactwo Northanger i Perswazje

Gdy przekracza się próg tego domu, ma się poczucie, że wchodzi się do przestrzeni, w której literatura powstawała nie w oderwaniu od codzienności, lecz właśnie w jej samym środku. Mały stolik, przy którym Jane pisała, listy, pierwsze wydania książek, przedmioty codziennego użytku, biżuteria, portrety bliskich - wszystko to sprawia, że przestaje być "pomnikiem", a staje się domem kobiety z krwi i kości. Otoczony różami, z ogrodem w stylu wiejskiej chaty, dom w Chawton emanuje spokojem i czułością, jakby czas rzeczywiście się tam zatrzymał. Trudno uwierzyć, że jego historia sięga niemal pięciuset lat - od strzechy i zajazdu dla powozów, przez część majątku rodziny Knightów, aż po moment, gdy w 1809 roku Edward Austen, brat Jane, ofiarował go swojej matce i siostrom. To właśnie wtedy powstało stabilne, kobiece gospodarstwo domowe, w którym Jane mogła wreszcie odnaleźć to, czego przez lata jej brakowało: względne bezpieczeństwo, własny kąt i ciszę potrzebną do pisania. Wiedząc, jak bardzo przez całe życie zmagała się z brakiem domu, z zależnością od innych, z nieustanną tymczasowością, obecność w Chawton porusza szczególnie mocno. 

Dziś ten dom - uratowany dzięki pasji i determinacji ludzi, którzy nie pozwolili, by popadł w zapomnienie - jest jednym z najważniejszych miejsc literackich na świecie, muzeum klasy I, pełnym troskliwie zachowanych pamiątek. Dla mnie jednak pozostanie przede wszystkim miejscem niezwykle osobistym: przestrzenią, w której mogłam na chwilę być bardzo blisko Jane, poczuć jej obecność, jej codzienność i zrozumieć jeszcze głębiej, dlaczego to właśnie stąd wyszły historie, które do dziś karmią serca czytelników na całym świecie.










Odwiedziliśmy także groby jej mamy i ukochanej siostry Cassandry przy kościółku Św. Mikołaja. Spacerowaliśmy po wiosce, spokojnei i cichej, choć przyzwyczajonej do wydarzeń, wystaw, bali regencyjnych, spotkań miłośników Jane z całego świata. Warto też wspomnieć, że w czasie, gdy byliśmy w Chawton trwał Regency Week i sporo wielbicieli pióra Austen przyjechało do domku w strojach typowych dla epoki regencji. 





Kawiarenka "Cassandra", w której piliśmy kawkę. Pewna miła kobieta, która siedziała stolik obok, zapytała czy wiemy o kościółku znajdującym się niedaleko, gdzie Jane chodziła się pomodlić i gdzie jest duży dom jej brata. Przyznam, że nie miałyśmy pojęcia, dlatego tym bardziej udaliśmy się z chęcią na spacer w tamtą stronę (zdjęcia powyżej). 



Jeden z takich domków był na sprzedaż :)


Mąż - dzielny towarzysz podróży :)




WINCHESTER

Winchester był kolejnym przystankiem tej drogi. Pisałam już wielokrotnie na moim Instagramie o ostatnich chwilach ziemskiego życia Jane Austen. Zawsze najmocniej wybrzmiewała dla mnie jednak nie sama choroba i śmierć, ale niezwykła, czuła siostrzana miłość łącząca Jane i Cassandrę. 

Dzień przed śmiercią Jane wysłała Cassandrę do miasta po drobne sprawy - być może po to, by oszczędzić jej widoku własnego cierpienia. Gdy Cassandra wróciła, zastała siostrę w agonii. Wezwano lekarza, pana Lyforda, który podał jej silny środek przeciwbólowy, prawdopodobnie morfinę. Noc była bardzo trudna. Cassandra wspominała później:

"Przez całą noc siedziałam przy niej z poduszką na kolanach, by przez sześć godzin podpierać jej głowę osuwającą się z łóżka". 

Czuwała przy niej także Mary Austen, bratowa Jane. To właśnie ona zapisała, że Jane wydała ostatnie tchnienie rankiem, o wpół do piątej. Ostatnie słowa, jakie Cassandra zanotowała, brzmiały: 

"Boże, daj mi cierpliwość! Módlcie się za mnie, och, módlcie się za mnie!". 

Po jej śmierci Cassandra chwyciła za pióro i napisała: 

"Straciłam skarb, taką siostrę, takiego przyjaciela, jakiego nigdy nie uda się zastąpić... stało się, jakbym utraciła część samej siebie".

Zawsze porusza mnie także fragment biografii Jane Austen w domu Lucy Worsley, który każe zatrzymać się nie na końcu, ale na początku - na obrazie małej Jane biegnącej przez hampshirskie pola w letni wieczór, szczęśliwej, pełnej życia, wyczekującej powrotu do domu razem z Cassandrą. Ten obraz noszę w sobie jak ciepłe światło i jestem ogromnie wdzięczna za to, że mogłam uklęknąć przy jej krypcie w katedrze w Winchester, posiedzieć tam w ciszy, zapisać kilka słów piórem w pamiątkowym zeszycie, dziękując jej za to, jak bardzo jej życie i twórczość wpłynęły na moje własne doświadczenia, odczytać jej modlitwę. To doświadczenie zostanie ze mną na zawsze.

W katedrze w Winchester udało nam się również trafić na wystawę poświęconą przyjaźni Jane Austen - zobaczyć oryginalny wiersz zapisany jej ręką. 










STEVENTON

Lucy Worsley, powołując się na różne źródła literatury, tak opisała moment jej narodzin w swojej biografii:

"Siedem lat po przeprowadzce, gdzieś w połowie grudnia 1775 roku pastorowa była w zaawansowanej siódmej ciąży. Nosiła dziecko o miesiąc dłużej, niż sobie wyliczyła. Wydawało się ono jednak bardzo małe; matka czuła się ‚bardziej ruchliwa i zręczna niż poprzednio’. Hrabstwo Hamp nawiedziła bardzo ciężka zima. (...)

Do poprzednich porodów pastorowa wzywała na pomoc żeńskich członków rodziny, albo siostrę pastora, Philadelphię, albo jego kuzynkę. Wydaje się jednak, że do siódmego rozwiązania nie robiono żadnych przygotowań. Być może pastorowa wezwała miejscową położoną, z pewnością jednak nie uważała, że potrzebna jej kosztowna pomoc lekarza z Basingstoke. (...)

Sądzę, że jakiś parafialny skryba pragnął przekazać żonie pastora słowa pokrzepienia, lecz jego poetyckie wsparcie brzmi bardziej jak ostrzeżenie.

Parafialne położne, wszystkie na usługi
Przyjdą na te wezwanie, jak tylko je zawołasz
Gdy tylko wymagać będzie twa potrzeba
By asystować przy porodzie twoich pięknych dzieci".

Sobota 16 grudnia minęła w Steventon jak zwykle. W nocy, kiedy "przyszedł czas", poród odbył się "bez długich wstępów".

"Wszystko się szybko i szczęśliwie skończyło - donosił z ulgą pastor Austen. - Mamy drugą córeczkę, zabaweczkę dla Cassy i jej przyszło towarzyszkę. Będzie się nazywała Jenny".

Chwila, w której zobaczyłam tabliczkę z napisem "Steventon", była dla mnie nie do opisania. To jedno z tych przeżyć, które zostają głęboko w sercu i nie potrzebują słów. Spacerowałyśmy po tych samych polach, po których Jane chodziła jako dziecko i młoda dziewczyna, patrzyłyśmy na krajobraz, który ją ukształtował - prosty, zielony, spokojny. Weszliśmy do kościółka, w którym jej ojciec był pastorem, miejsca, które przez lata było centrum życia całej rodziny Austenów. Co ciekawe, niewiele brakowało, byśmy do środka się nie dostali - ciężkie drzwi nie chciały ustąpić. Gdy już zrezygnowani wsiadaliśmy do samochodu, zupełnie niespodziewanie, pojawił się miejscowy mężczyzna wyprowadzający psa na spacer i mój Mąż poprosił go o pomoc. Ten, zdziwiony, że nie możemy wejść, bo przecież "ten kościół zawsze jest otwarty", jednym ruchem pomógł nam je otworzyć. Ten drobny gest odebrałam niemal symbolicznie - jakby ktoś czuwał nad tą drogą, nad naszą obecnością w tych miejscach! Ach, te anioły, pomocnicy z nieba!

Steventon nie jest dziś miejscem pełnym atrakcji turystycznych. Nie ma tu muzeów, sklepików ani tłumów. Jest cisza, przestrzeń i historia zapisana w ziemi, w murach kościoła, w krajobrazie. I właśnie dlatego to miejsce porusza tak mocno. Dla mnie było jak spotkanie z początkiem - z tym, od czego wszystko się zaczęło. Z domem, który nie przetrwał, ale którego duch wciąż jest obecny. Z miejscem narodzin kobiety, która nauczyła nas, że wielkie rzeczy rodzą się często w ciszy i prostocie.












Wystający zza wysokich drzew domek to prawdopodobnie plebania Austenów. 
Teraz to teren prywatny, więc jedynie udało mi się zrobić zdjęcie z daleka.




LONDYN

Podczas czerwcowego pobytu w Londynie udało mi się dotrzeć z egzemplarzem Emmy pod drzwi dawnej oficyny wydawniczej Johna Murraya. To właśnie tutaj, 3 listopada 1815 roku, Jane Austen napisała list z prośbą o spotkanie w sprawie publikacji swojej nowej powieści. Zawarła w nim zdanie, które do dziś brzmi niezwykle mocno: 

"Krótka rozmowa może zdziałać więcej niż wiele pisania".

Był to moment przełomowy. Jane, coraz bardziej świadoma własnego talentu i wartości swojej pracy, zdecydowała się zmienić wydawcę. Do tej pory współpracowała z Thomasem Egertonem, lecz tym razem pragnęła czegoś więcej - profesjonalnego podejścia, zaufania i realnej szansy, by Emma mogła dotrzeć do szerszego grona czytelników.

John Murray nie był postacią przypadkową. Jego londyńska oficyna przy Albemarle Street była miejscem spotkań największych nazwisk epoki - Lorda Byrona, Waltera Scotta czy Washingtona Irvinga. Murray słynął z eleganckich wydań i doskonałego literackiego instynktu. To właśnie jego redaktor, William Gifford, po lekturze Emmy napisał: "

Z pewnością będzie się doskonale rozchodzić. O Emmie mogę mówić tylko dobrze".

W tamtym czasie Murray zaproponował Jane 450 funtów - kwotę imponującą, lecz obejmującą także prawa do Mansfield Park i Rozważnej i romantycznej. Jane, już znacznie bardziej doświadczona, odmówiła sprzedaży. Zdecydowała się wydać powieść na własne ryzyko, zachowując kontrolę nad zyskami i swoją twórczością. Wyrwała się z Chawton, wyrwała się nawet spod opieki brata Henry'ego jako agenta - przyjechała do Londynu gotowa samodzielnie zawrzeć umowę.

To był gest ogromnej odwagi. Akt zaufania do samej siebie.

Stojąc pod tym adresem - właściwie dwukrotnie, bo pierwszego dnia zaraz po przylocie również udało nam się tam być - myślałam o tej decyzji z ogromnym podziwem. Dwieście dziesięć lat temu kobieta-pisarka, często postrzegana jako krucha i bujająca w obłokach, potrafiła świadomie zawalczyć o swoje miejsce, swoje słowo i swoje marzenia. To jedna z tych historii, które nie tylko inspirują, ale dodają odwagi także dziś.









W British Library miałam okazję zobaczyć oryginał listu napisanego przez Jane do swojej siostry Cassandry. Niespodziewałam się takiej wystawy i była to dla mnie ogromna niespodzianka. Przywiozłam stamtąd przepiękne pamiątki - plecaczek inspirowany książkami Jane oraz dwa specjalne wydania książek przygotowane specjalnie na 250. rocznicę jej urodzin. Myślę, że mogę powiedzieć o sobie, że kolekcjonuję takie "perełki" związane z Jane Austen - przedmioty, które mają w sobie coś wyjątkowego, ducha czasów regencji.






"I am not at all in a humor for writing - I must write on till I am"
("Wcale nie jestem w nastroju do pisania - ale muszę pisać dalej, aż w nim będę").

Tak Jane Austen, 26 października 1813 roku, rozpoczyna swój list do siostry Cassandry. Choć brak nastroju dotyczył pisania właśnie tego listu, a nie kolejnych literackich zmagań nad powieścią, myślę, że wielu pisarzy doskonale zna to uczucie zniechęcenia do własnego rzemiosła. A jednak siadają i piszą. Piszą tak długo, aż słowa znów zaczną same płynąć.

I w tym liście rzeczywiście płyną. Znajdziemy w nim troskę o zdrowie Henry’ego, drobne codzienne sprawy, towarzyskie obserwacje, żarty, opisy sukien z falbanami, a nawet wzmiankę o czternastu butelkach miodu, o których Jane - jak sama pisze - "wciąż pamięta". Ta mieszanina zwyczajności i uważności sprawia, że list staje się niezwykle żywy, bliski, niemal współczesny.

Na końcu widnieje adres: 10 Henrietta Street, Covent Garden, London - mieszkanie brata Henry’ego, który po śmierci żony Elizy zamieszkał tam pod opieką Cassandry. W latach 1813-1814 Jane kilkakrotnie go odwiedzała: spacerowała po Covent Garden, chodziła do teatru, pisała kolejne listy, obserwowała ludzi i miasto, które z pewnością ją inspirowało.

Podczas naszego pobytu w Londynie udało nam się dotrzeć pod ten adres. Patrzeć na te drzwi i wiedzieć, że Jane tędy wchodziła... to jak stanąć na chwilę pomiędzy światem, który minął, a tym, który wciąż trwa w jej słowach - w powieściach i listach. To jedno z tych doświadczeń, które zapisują się głęboko w sercu.



Podczas spacerów po Londynie odwiedziliśmy też słynny sklep i herbaciarnię Twinings przy Strand - miejsce, które Jane Austen znała i gdzie zapewne sama czasem kupowała zieloną herbatę, której była wielką miłośniczką. Twinings działało na tym terenie od 1706 roku, a w XVIII wieku rozkwitało pod kierownictwem Mary Twining i jej synów. Richard Twining, jeden z jej potomków, zlecił w 1787 roku wykonanie logo firmy - najstarsze na świecie nieprzerwanie używane logo.

Jane, gdy w 1814 roku zatrzymała się u brata Henry’ego przy Henrietta Street, pisała do siostry:

"Przykro mi, że herbata wzrosła. Nie zamierzam płacić Twining aż do późniejszego dnia i wtedy zamówimy świeżą dostawę".

Był to mądry ruch - Jane wiedziała, że nieuczciwi handlarze mogli dodawać do herbaty różne zanieczyszczenia, by zwiększyć objętość przesyłki. Dzięki działaniom Richarda Twininga, jako przewodniczącego London Tea Dealers, nielegalny handel został ograniczony, podatki od herbaty obniżone, a jakość i przystępność produktu poprawiona.

Dziś wchodząc do tego samego sklepu i degustując herbatę, można poczuć namiastkę atmosfery Londynu z czasów Jane Austen - eleganckiej, spokojnej i pełnej drobnych, codziennych przyjemności, które ona sama tak ceniła. 



Listy Jane Austen

W tym roku dostałam od Eweliny wyjątkowy prezent - własny egzemplarz Listów Jane Austen. To jedna z tych książek, które nie tylko się czyta, ale do których się wraca, kartkuje je powoli, z uwagą, niemal z czułością. Bo nigdzie indziej głos Jane nie brzmi tak wyraźnie i tak prawdziwie jak właśnie w jej listach. To w nich pozwala nam zajrzeć za zasłonę powieści i podsłuchać rozmowę, którą przez całe życie prowadziła z Cassandrą - siostrą, powierniczką, najbliższą przyjaciółką.

Listy poszerzają perspektywę w sposób niezwykły. Pokazują Jane nie tylko jako genialną pisarkę, ale jako kobietę z krwi i kości: uważną obserwatorkę, obdarzoną ciętym humorem i ironią, czasem drobną złośliwością, a jednocześnie ogromną czułością wobec bliskich. Znajdziemy w nich sprawy wielkie i zupełnie drobne - zdrowie rodziny, wizyty, bale, suknie, nudy prowincji, "ważne nicości", które w jej piórze stają się żywym portretem epoki i charakteru.





Czytając te Listy, bardzo często przepisuję fragmenty, ciekawostki i ulubione zdania do swojego notesu. To sposób, który niezwykle mi pomaga - dzięki temu utrwalam to, co mnie poruszyło, a jednocześnie tworzę własny dziennik lektur. Przepisywanie sprawia, że czytam wolniej, uważniej, a Jane jakby jeszcze bardziej zbliża się w tych zapisanych piórem słowach. Niestety, Listy mamy dziś dostępne głównie w języku angielskim. Po polsku ukazało się jedynie starsze wydanie, obejmujące kilkanaście wybranych listów. To zdecydowanie za mało, by w pełni oddać bogactwo tej korespondencji – ale mimo wszystko dobrze, że istnieje. Wciąż można je upolować z drugiej ręki i warto po nie sięgnąć, bo nawet w tym ograniczonym wyborze wyraźnie słychać prawdziwy głos Jane.

Choć przetrwała tylko niewielka część jej korespondencji, a Cassandra - z miłości i troski - wiele fragmentów usunęła lub zniszczyła, to te listy, które pozostały, są bezcenne. Dzięki nim Jane przestaje być wyłącznie "klasyką literatury", a staje się kimś bliskim - kobietą, która żartuje, obserwuje świat i pisze do siostry tak, jakby mówiła do niej szeptem przez stół. I właśnie dlatego Listy są dla mnie jednym z najpiękniejszych kluczy do jej twórczości - bo pozwalają zobaczyć, skąd brała się ta niezwykła wrażliwość, uważność i prawda, które do dziś poruszają czytelników.

Dlaczego zatem tak kocham Jane Austen?

Bo była kobietą uważną i odważną jednocześnie. Bo potrafiła pisać o sprawach codziennych w sposób, który czynił je uniwersalnymi. Bo nie krzyczała - a mimo to jej głos przetrwał wieki. Bo w świecie pełnym ograniczeń umiała zachować wolność myślenia, ironię i niezależność. Bo wiedziała, że dom to coś więcej niż cztery ściany, a miłość - więcej niż romantyczne uniesienie.

Kocham ją za to, że uczy cierpliwości, obserwacji i zaufania do własnego tempa. Za to, że przypomina, iż dojrzewanie - do pisania, do decyzji, do samej siebie - nie ma jednego właściwego momentu. I że cichość nie jest słabością.

Jane Austen nie jest dla mnie pomnikiem ani kolejną lekturą czy pięknym wydaniem na regale. Jest moją towarzyszką drogi - w czytaniu, w pisaniu, w patrzeniu na świat. Kimś, do kogo wracam, gdy potrzebuję harmonii, sensu i przypomnienia, że słowa - pisane uważnie i z prawdą - naprawdę mają moc zostawania na zawsze.



Co ważne i warte jest podkreślenia - poprzez klasykę literatury mogę niemal namacalnie poczuć wysiłek autora. Wyobrazić sobie pisanie odręczne, pochylanie się nad kartką, skreślenia, poprawki, zapisywane na marginesach myśli. Czas, który był potrzebny, by zdanie dojrzało, musiało się urodzić. W klasyce nic nie jest natychmiastowe ani wygładzone przez sztuczną inteligencję. Dziś żyjemy w świecie, w którym coraz trudniej docenić autentyczny głos. Nawet komplement pod adresem czyjegoś wpisu bywa podszyty wątpliwością - czy to rzeczywiście słowa autora, czy raczej efekt narzędzi, które wygładzają, poprawiają, wyręczają? Dziś styl pisania wielu twórców zmienia się z dnia na dzień. W czasach Jane takich skrótów nie było. Nie było mechanizmów, które - zamiast wspierać - często rozpraszają i odbierają przestrzeń dla naszej wyobraźni i kreatywności. Każde zdanie musiało zostać przeżyte, przemyślane i zapisane ręką, która czasem drżała ze zmęczenia, a czasem z emocji...

I może właśnie dlatego klasyka jest dla mnie tak cenna? Bo przypomina, że pisanie to proces, długi i żmudny wysiłek. Że twórczość rodzi się z uważności, obserwacji, zapisków. Że prawdziwy głos nie potrzebuje wygładzenia, podpowiedzi czy nieustannej korekty zanim się go udostępni - tylko odwagi, by wybrzmieć takim, jaki po prostu jest w naszym sercu. 


Jeżeli ten tekst rozbudził w Was ciekawość i chcielibyście poznać więcej moich refleksji o Jane Austen, serdecznie zapraszam do lektury artykułu Jestem wielbicielką Jane Austen, który ukazał się w naszej lokalnej gazecie. Tam dzielę się dodatkowymi przemyśleniami o jej twórczości, codziennym życiu, inspiracjach oraz o tym, jak klasyka może karmić naszą wyobraźnię i wrażliwość - zupełnie tak, jak robi to od stuleci dla milionów czytelników na całym świecie.


0 komentarzy

Prześlij komentarz

Dziękuję za zostawienie komentarza na moim blogu.